Jak wygląda życie na poście sokowym?
25 października 2020Jak przerwać post sokowy i jak smakuje jedzenie po 100 poście sokowym?
25 października 2020Dzisiaj post w temacie soków- ale od tej mniej różowej strony. Mój 90 dzień soków…
I czuję jaka się tworzy kumulacja emocjonalno- uczuciowo- oczyszczająca.
Moim zdaniem post sokowy, to jest przede wszystkim proces duchowy. Ja tak to czuje i tak to odbieram.
Jeśli chcesz wejść w soki, bo chcesz schudnąć, to nie tędy droga.
Soki, to żywe życie. Płyn, który dokarmia każdą komórkę naszego ciała i jednocześnie wypłukuje i wymiata wszystko to, co niepotrzebne, brudne, zaśmiecające- na każdej płaszczyźnie. Zarówno fizycznie, jak i duchowo.
Ciało się zmienia, wygląd się zmienia, choroby znikają ale to wszystko jest tylko efektem ubocznym procesów, które zachodzą w środku- w duszy, sercu. Na poziomie programów, blokad i zranień. Na poziomie tego wszystkiego, co nieukochane, odepchnięte i schowane w najdalsze zakamarki bycia.
Pojawiają się i ukazują wszystkie te zranienia i traumy, które są nie tylko nasze ale rownież przodków w naszej rodzinie. Każda blokada, którą w sobie nosimy manifestuje się w życiu codziennym i pokazuje jak na dłoni.
I daje wciąż nowe kopniaki w dupę.
Post sokowy to nie jest proces usłany tęczą i pachnący goździkami.
To jest bardzo nieprosta droga. Przepiękna ale wcale nie łatwa.
Powiedziałabym, że raczej jest to proces śmierdzący.
Mocno cuchnący wszystkim wydzielinami, które wychodzą z jelit, przez skórę
i cuchnący starymi emocjami, które przygniatają do podłogi i składają raz po raz.
Soki to jest przepiękna płaszczyzna do zmiany i uzdrowienia.
Dają do tego przestrzeń, by to zobaczyć i zakończyć. Albo by w końcu wstać i zacząć działać.
Tylko, że trzeba faktycznie w tym wszystkim być i dać sobie samemu to wsparcie.
I to rownież nie jest łatwe.
Najczęściej zostajemy wtedy z tym wszystkim zupełnie sami. Druga osoba nie rozumie tego, co nosimy w swoim sercu i w zranieniu. Nie jest w stanie czytać w myślach. Nie jest w stanie być odpowiedzią na ten ból.
Ona nawet często nie jest w stanie być, bo Twojego bólu i potrzeby wsparcia jest zbyt wiele.
I tylko Ty sama jesteś w stanie tę potrzebę wypełnić.
Ty i Twoja Miłość, Bóg, Siła wyższa...
Docieranie do tego swojego najbardziej zranionego miejsca. Do każdego z nich.
I pozwolenie sobie na odczuwanie tych emocji, nawet kiedy przez lata były ukrywane i traktowane obojętością.
Trzeba pozwolić sobie na żal i opłakanie każdej z tych strat, które się wydarzyły.
Opłakanie tego braku miłości i uczucia, tego braku obecności mamy i taty. Tego nie dość ich wsparcia i zauważania.
Odczuwanie tego głodu emocji i ciepła. Każdego „nie ma”, każdego „za mało”, każdego „sama”, każdego „nie dość.
Opłakanie tej miłości, która była absolutnie wszystkim dla młodego serca… która była każdym oddechem i tchnieniem.
Odczuwanie tego żalu po nie byciu dość i wystarczająco. Każdego odrzucenia, niezauważenia i ośmieszenia.
Każdego zaprzeczenia miłości.
Opłakanie każdego tego miejsca, które nie zostało opłakane. Otulenie i ukochanie każdej tej emocji, która nie została zauważona i ukochana najpierw przez rodziców, a potem przez nas samych.
I trzeba się w każdej tej emocji stawić.
I być tam dla siebie i przy sobie.
Być w akceptacji i miłości.
Bez oceny i wyrzutów. Bez karcenia siebie za bycie słabym i wiecznie coś przerabiającym.
Wrócenie do siebie.
I wrócenie do rodziców.
Bo każda z tych lekcji i zranień najpierw od nich się zaczęła.
Czy to w naszym życiu, czy przekazanym „komórkowo”.
I każde z tych zranień jest tylko odtwarzaniem tego zranienia, którego już kiedyś doświadczyliśmy- jako małe dzieci i które zostały przez naszą podświadomość odebrane tak, a nie inaczej i zapisane w formie programu.
Teraz się tylko odtwarzają, bo to znamy i to jest „bezpieczne”, bo znane.
Wrócenie do rodziców przede wszystkim w sobie. Przyjęcie ich i uznanie za ważnych, kochanych i wartościowych. Uznanie ich za równych sobie, nie gorszych, nie mniej wiedzących, nie mniej widzących.
W miłości. We wdzięczności.
Ja się czasem zaszywam i znikam. Nie ma mnie dla Świata.
Niby jestem ale tak na prawdę mnie nie ma.
Łapię oddech. Daję sobie przestrzeń na SIEBIE.
Chowam się wtedy w sobie i pytam: w którym momencie mojego życia teraz jestem? Gdzie jestem? I jak się z tym czuję?
Gdzie na tej mapie podróży teraz się znajduję? I czy mi to odpowiada?
I wiesz, najczęściej do tego „zmusza mnie” upadek. Taki fizyczny. Już kilka razy nieźle potłukłam sobie kolano…
„Gdzie tak pędzisz?” -Pyta Świat w takich momentach.
I trzeba się zatrzymać. I być dla siebie.
Czasem tak bywa, że biegniemy gdzieś bez opamiętania.
Tylko dlatego, że wydaje nam się, że to jedyna droga. Najbezpieczniejsza.
Dlatego, że z jakiegoś powodu „musimy”, zamiast „chcieć”.
Często podświadomie. Iluzorycznie.
A gdyby tak zrobić dokładnie odwrotnie?
Co się wtedy wydarzy?
Miłość nie pyta.
Miłość wie.
A ta miłość istnieje w ciszy.
Ciszy Twojego serca…
którą TY i tylko Ty jesteś w stanie usłyszeć.
Dać sobie siebie. A potem dać siebie ludziom.
Najpierw sobie.
Ale potem komuś drugiemu.
Jak śpiewał Stanisław Sojka:
„Życie nie tylko po to jest, by brać
Życie nie po to, by bezczynnie trwać
I aby żyć siebie samego trzeba dać.”
Uwolnić ten lęk przed odrzuceniem, który tak często zabija całe piękno..
dawania, bycia, tworzenia, działania, wchodzenia w relacje…
Ukochać go w sobie.
I potem dawać. Kochać. Być. Wspierać.
„Kochając tak, jakby nikt nigdy wcześniej nas (mnie) nie zranił.”
Z tą miłością, która jest siłą, która uzdrawia absolutnie każdy mrok, która rozjaśnia każdą ciemność, która jest siłą zmieniającą WSZYSTKO.
Ta miłość, którą czujesz w swojej czakrze serca, rozpalającą, nasycającą, nieskazitelną.
Dziękuję za to, że jesteś i za to, że czytasz.
Zostaw po sobie jakiś znak!
Kocham Cię
3 Comments
Pięknie napisane, dziękuję.
Cudowne słowa – dziękuje