Fragment rozdziału Odrzucenie…
4 sierpnia 2020WOLNOŚĆ, STRACH, SZALEŃSTWO, MASECZKI…
25 października 2020Jest tak czasem…
Że wszystko co robimy, robimy z taką natarczywą myślą gdzieś z tyłu głowy.
Myśl, która mówi: a może tym razem się uda.
Jeśli zrobię jeszcze to,
to być może tym razem SCHUDNĘ.
Kolejną dietę.
Kolejny post.
Kolejny detoks.
Kolejny karnet na siłownię.
Kolejny pakiet u Chody.
Kolejny magiczny sposób…
Może tym razem się to UDA.
Może tym razem taka będę…
Mniejsza.
Szczuplejsza.
Piękniejsza.
Bardziej odpowiednia.
Widoczna dla NIEGO.
Nawet jeśli robisz te rzeczy z głębokiej potrzeby serca…,
To towarzyszy Ci ta myśl, że być może to Ciebie NAPRAWI.
I tym razem już będziesz mogła być DOŚĆ DOBRA…
Nigdy nie będziesz.
A TO nigdy się nie wydarzy.
Nigdy Cię ten kolejny sposób NIE NAPRAWI.
Dlatego, że nigdy nie byłaś popsuta.
Kochanie…
Jesteś taka, jaka jesteś.
I musisz zrozumieć, że nawet jeśli schudniesz,
albo przytyjesz…
TO NIC SIĘ NIE ZMIENI.
Będziesz w sobie nosić dokładnie takie same bóle.
Dokładnie takie same traumy.
I dalej będziesz tą samą osobą.
I WCALE O WAGĘ TUTAJ NIE CHODZI.
Chodzi tutaj tylko o CIEBIE.
To TY jesteś tą, którą musisz zobaczyć.
Zbliżyć się.
I otworzyć się przed samą sobą.
Jesteś tą, która czeka na miłość od Ciebie samej.
Wspierającą.
I obecną ZAWSZE.
Żebyś mogła żyć SWOIM ŻYCIEM.
Żebyś mogła być taka jaka jesteś i wcale nie idealna, ale swoja…
Żeby On mógł Ciebie na prawdę zobaczyć…
poczuć…
tulić z czułością…
i cicho szeptać…
Nic się nie zmieni.
Nie sprawi, że nagle, KIEDY schudniesz, magicznie zaczniesz przyciągać same wspaniale rzeczy do swojego życia.
Ani nie przyciągniesz JEGO.
Ani nie będziesz bardziej SZCZĘŚLIWA.
To tylko iluzja Twojego umysłu.
Jedyne szczęście, które możesz sobie dać, to maksymalne szanowanie siebie.
I tego PIĘKNEGO CIAŁA, które jest Ci dane.
Wehikułu, którym możesz doświadczać życia…
Bliskości…
Dotyku…
Pocałunków…
Przytulania…
Ja musiałam wrócić do punktu, którego bałam się najmocniej, by to zrozumieć.
Musiałam wrócić do NAWET WYŻSZEJ wagi, niż ta z której zaczynałam całą tę podróż z dietami…
Całe lata piekła w którym żyłam.
Piekła mojego własnego umysłu.
I stało się.
Magiczne cyferki wskazywały niewyobrażalną liczbę.
Większą niż ta, która była taka tragiczna…
Gigantyczna.
Która definiowała „nic nie wartego spaślaka” z przedszkola, podstawówki i gimnazjum.
To się stało.
Nawet nie wiem jak.
Ani kiedy.
Ale co było najważniejsze, to to, że ja dalej ŻYŁAM.
Dalej BYŁAM.
I nic się takiego nie stało.
I dalej byłam tą samą osobą.
Czułą.
Ciepłą.
I JEDNAK wartościową.
Choć mądrzejszą.
Bardziej doświadczoną…
I dokładnie wiedziałam, że ten proces JEST POTRZEBNY.
I był potrzebny po to, żebym w końcu potrafiła ODPUŚCIĆ.
Zostawić diety.
Detoksy.
Ograniczenia.
Wszystkie nakazy i zakazy z zewnątrz.
Wszystko to, co nie było moje, lub było moje tylko dlatego, że wzięłam to sobie od kogoś…
I zrozumiałam, że ja po prostu taka jestem.
I taka jestem piękna.
I wartościowa.
I ZASŁUGUJĘ.
Na wszystko…
I to co mi się należy od siebie samej, to moja UWAGA.
TROSKA.
WSPARCIE.
OPIEKA.
Ale na pewno nie biczowanie siebie i katowanie siebie za to, że jest tak, jak jest.
Dlatego, że zrozumiałam, że wszystko jest idealne.
I zadziewa się w idealnym momencie.
A za każdym razem, kiedy napieramy na coś, kiedy walczymy, kiedy próbujemy WYMUSIĆ na rzeczywistości, żeby była JAKAŚ…
To odbijemy się tylko z wielkim guzem od twardej ściany.
Dotarłam do punktu, którego bałam się najbardziej.
Który był moim największym lękiem i przekładał się na każdą dziedzinę doświadczania.
Na relacje.
Na związki.
Ba otwieranie się przed drugim człowiekiem.
Na zaburzenia odżywiania.
Nawet na pracę i robienie czegokolwiek.
Stało się to po to, bym zrozumiała, że nie jestem tym wyglądem, ANI TYMI KILOGRAMAMI.
Żebym zrozumiała, że zasługuję na więcej.
Że zasługuję na WSZYSTKO.
Na to by być piękną.
By o siebie dbać.
By siebie kochać.
By siebie słyszeć.
By być w bliskiej relacji ze sobą.
By kochać tego, kogo na prawdę pragnę kochać.
By On był blisko…
Zrozumiałam, że wcale nie jestem gorsza.
I, że mam w sobie ogromną moc, mądrość świadomość…
I, że mam tę siłę sprawczości by wykreować swoje życie takim, jakie chcę.
I zaczęłam po prostu siebie słuchać.
Przestałam siebie WYKORZYSTYWAĆ.
Nadużywać.
Tak po prostu oddawać.
Uniżać…
Tylko odnalazłam w sobie MOC.
By być.
Mocną w swojej energii i piękną w swoim pięknie.
Radosną.
Uśmiechniętą…
I idealną.
Choć wcale nie idealną.
Dokładnie taką, jaka jestem.
I wiesz co wtedy zaczęło się dziać?
Nagle zaczęłam słyszeć od ludzi, że pięknie wyglądam.
Że jestem piękna.
Że się zmieniłam.
Że promienieję…
Nagle zaczęłam widzieć ludzi bardziej.
Nagle i oni zaczęli WIDZIEĆ MNIE…
Nie tylko iluzję, nałożony filtr.
Ale prawdziwego człowieka.
Do środka.
Do duszy.
Przestałam bać się mówić.
I pokazywać swoje JESTEM…
I chociaż wiem, że to proces, to czuję się pierwszy raz tak na prawdę wolna.
Od ograniczeń umysłu.
Jego kontroli.
I jestem taka, jaka jestem.
W takiej ogromnej ufności.
I poczuciu miłości.
Która objawia się w tym niosącym ciarki radości spojrzeniu…
I słodkim szepcie prosto do serca.
Kocham Ciebie zawsze.
I kocham siebie, tak jak nigdy wcześniej nie potrafiłam.
Kocham z miejscem na kochanie drugiego człowieka.
Widzeniem go.
Ale widzeniem tak na prawdę.
Głęboko.
Blisko.
Serce do serca.
Policzek do policzka.
Dlatego, że potrafiłam.
W końcu…
Tak blisko przyjąć i otulić samą siebie.
Zapraszam do przeczytania mojej książki, której przedsprzedaż właśnie trwa:
MOC MIŁOŚCI – W podróży do własnego serca – Aleksandra Reder