USTAWIENIA SYSTEMOWE.
Jestem certyfikowanym terapeutą ustawień systemowych. Skończyłam roczną szkołę ustawień systemowych u Anny Brzozowskiej, rozpoczęłam także drugą szkołę ustawień u Gerharda Walphera – ucznia Hellingera. Spędziłam także wiele dni na wielu, wielu warsztatach, webinarach i książkach u Izy Kopp – Pietrak, jednej z topowych osób zajmujących się ustawieniami w Polsce. Uczestniczyłam w setkach ustawień u różnych terapeutów z Polski i zza granicy. Regularnie poddaję się także superwizji. Przeszłam wiele różnych własnych procesów i własną terapię.
Dodatkowo wciąż się uczę. Wciąż się szkolę. Wciąż poszerzam moją wiedzę i doświadczenie.
DIETETYK KLINICZNY, HOLISTYCZNY I COACH ODCHUDZANIA.
Zawodowo jestem dietetykiem klinicznym. Ukończyłam studia wyższe na Śląskim Uniwersytecie medycznym w Katowicach ze specjalizacją „dietetyka kliniczna”.
W życiu prywatnym zajmuję się tematem diet, odżywiania i ciała od 15 lat.
Jako bardzo młoda osoba doświadczyłam wielu problemów z wagą i ciałem. Przeszłam przez anoreksję, dużą otyłość, wahania wagi, nadwagę.
Mam też w swoim doświadczeniu między innymi wyleczenie insulinooporności, problemów hormonalnych, zaniku miesiączki trwającego kilka lat, mgły mózgowej, efektów jojo.
Moje doświadczenie w tym temacie to także wiele różnych diet, jak na przykład weganizm, na którym byłam łącznie ok 7 lat, witarianizm 4 lata, diety wysokobiałkowe, wysokowęglowodanowe, wysokotłuszczowe, carnivore, keto.
Doświadczyłam też kilku postów sokowych ( w tym jeden bardzo długi, trwający ponad 3 miesiące), oraz głodówek.
Całe moje doświadczenie dietetyczne związane z moim ciałem i kilogramami, stało się moim fundamentem do rozwoju i poszukiwania prawdy. Stało się tez ogromnym zasobem z którego mogę dawać innym.
Zrozumiałam, że na to, jak wyglądamy wpływa wiele rzeczy. Zaczynając od naszych emocji – co w sobie nosimy i co kumulujemy w naszych ciałach, myśli – tego w jaki sposób o sobie myślimy, przez nasze przekonania – o nas samych, o jedzeniu, o dietach, o kilogramach, a kończąc na programach i traumie dziedziczonej (epigenetyce).
DOŚWIADCZENIE BIZNESOWE.
Od najmłodszych lat zajmuję się tworzeniem.
W moim rozwoju osobistym, ogromną rolę gra moje doświadczenie biznesowe. Nie urwałam się z choinki i nie stwierdziłam któregoś dnia po prostu zajmować się rozwojem 😉
Zaczęłam od pracy w gastronomii i tutaj spędziłam kilka lat swojego życia. Najpierw jako pomoc kuchenna, potem jako cukiernik, a następnie jako główny cukiernik w kilku kawiarniach w Katowicach.
Mam na swoim koncie również współorganizowanie dwóch dużych festiwali rozwojowych, gdzie poza zajmowaniem się np. układaniem programu na sceny, zapraszaniem prelegentów, zarządzałam także całym cateringiem. Zajmowałam się zatowarowvaniem, uczeniem wolontariuszy przygotowywania jedzenia, koordynowałam wydawanie posiłków, czy rozliczenia z kasy.
Swego czasu, organizowanie też ogólnopolskie targi rękodzieła. Byłam ich właścicielką, dyrektorem i był to mój autorski pomysł, który realizowałam przez kilka lat w wielu dużych miastach w Polsce. Organizacja targów okazała się jednak bardzo czasochłonna, a ja wolałam skupić swoje działania na rozwijaniu się w kierunku pracy ustawieniowej i dietetycznej.
Od najmłodszych lat zajmowałam się także rękodziełem i aktualnie realizuję to hobby tworząc moje unikatowe kolczyki z piórami i markę Let’s Fly! Jest to biżuteria stworzona dla kobiet, dodająca lekkości i przypominająca o intencji, z która zostały zakupione. Często jest to też po prostu pamiątka z sesji czy warsztatów, które organizuję.
Mówiąc o kolczykach, jestem też organizatorką sesji zdjęciowych dla kobiet w sensualnym klimacie. Jest to fajne przedłużenie mojego produktu, okazja do kobiecych spotkań w formie kręgów, ale też przedłużenie mojej działaności związanej z ciałem, zdrowym podejściem do niego, akceptacją i po prostu pokochaniem siebie… oraz otworzeniem się na swoją kobiecość i seksualność.
Zdjęcia z tych sesji możesz zobaczyć w zakładce kolczyki z piórami 😉
Aktualnie jestem też współwłaścicielką cukierni/ plenerowej kawiarni, która specjalizuje się w wyrobie zdrowych ciast i słodkości. Tworzymy głównie na bazie owoców i orzechów, wykorzystując jedynie w 100% zdrowe i naturalne składniki. Jako cukiernia mamy grono fanów i regularnych odbiorców, którzy uwielbiają nasze wyroby i z wielkim uśmiechem na twarzy zajadają się naszymi zdrowymi ciastami wszędzie, gdzie się z nimi pojawiamy. Można nas aktualnie spotkać głównie na festiwalach, eventach, ale planujemy także niebawem otwarcie punktu stacjonarnego.
Wysyłamy również nasze ciasta do klientów z całej Polski na zamówienie. Wciąż się rozwijamy!
PISARKA I AUTORKA.
Jestem autorką książki (cały nakład wyprzedany) oraz kilku ebooków.
Aktualnie jestem w trakcie pisania kolejnej książki, która będzie zbiorem mojego wieloletniego doświadczenia z ciałem, odchudzaniem i dietami. Szczegóły wkrótce…
Głęboko wierzę, że wszyscy zasługujemy na to, żeby żyć w szczęściu, radości i miłości.
Jednak często, by się tam znaleźć, by się na to otworzyć, najpierw potrzebujemy uwolnić swoje obciążające i ograniczające emocje i przekonania.
I znaleźć w sobie odwagę, by wyjść do życia o jakim marzymy.
Tam, gdzie jest MIŁOŚĆ, nie ma STRACHU.
Tam, gdzie jest STRACH, nie ma MIŁOŚCI.
– Aleksandra Reder
Jak pracuję?
Pracuję głównie metodą ustawień Systemowych, Berta Hellingera.
Dodatkowo używam także technik oddechowych, rozmaitych metod wizualizacji i medytacji prowadzonych, wykorzystując tutaj głęboka pamięć ciała. Pracuję także ogromnym zasobem wyniesionym z książek Dawida Hawkinsa i jego techniką uwalniania.
W swojej pracy wykorzystuję i łączę całe moje doświadczenie, zarówno osobiste, to, które zdobyłam w moim własnym procesie rozwoju i poznawania samej siebie i swojego ciała, a także to duchowe, zdobyte poprzez poszerzania świadomości i otwierania głowy na rozmaitych postach, które przechodziłam (a to właśnie posty we wszystkich religiach świata są metodą, która łączy nas najbardziej z Bogiem), oraz to biznesowe (moje doświadczenie w prowadzeniu kawiarni, organizowania ogólnopolskich targów rękodzieła, czy współorganizowania dwóch dużych festiwali) jak i to poznane na rozmaitych kursach rozwoju osobistego.
Moje wykształcenie.
Ukończyłam studia wyższe z zakresu dietetyki klinicznej.
Skończyłam certyfikowaną szkołę dla terapeutów Ustawień systemowych, opartych na metodzie Berta Hellingera u Anny Brzozowskiej. Uczyłam się także między innymi od Izy Kopp – Pietrzak (będąc uczestniczką wielu jej warsztatów i webinarów) oraz Gerharda Walpera (jestem w trakcie drugiej szkoły ustawień).
Mam za sobą także własną terapię i wieloletnią pracę ze sobą. A także poddaję się regularnej superwizji.
Skończyłam też kilka innych kursów z tematyki szeroko pojętej świadomości.
Ale moje wglądy i czucie zawdzięczam też mojej wieloletniej własnej praktyce – poprzez zagłębianie się we własne emocje, czy przebyte posty, a także regularną modlitwę i podążanie za wskazówkami Boga.
Cały czas się szkolę i poznaje nowe metody…
Każdego dnia jestem w drodze do poznawania siebie bardziej, pełniej, mocniej.
Uważam, że nie ma nic cenniejszego niż ciąży samorozwój.
Moja historia…
„Koniec końców to Ty decydujesz, co zrobisz z własnym życiem.”
– Aleksandra Reder
Moje doświadczenie w pracy z ciałem.
Tematyka ciała jest dla mnie szczególnie bliska, bo sama przeszłam m. in. przez dużą otyłość, dużą nadwagę, ale także anoreksję, zaburzenia kompulsywnego jedzenia, duże zaburzenia hormonalne i kilkuletnią utratę miesiączki, insulinooporność, mgłę mózgową i doświadczenie wielu diet i postów.
I choć dzisiaj nie jestem „idealna”, to myślę, że mam sporo ze swojego doświadczenia do dania w tym obszarze.
Moja historia, to wiele lat doświadczeń z zaburzeniami odżywiania, nadwagą, otyłością, anoreksją, postami, głodówkami, dietami, zastojami, które wydawały się trwać w nieskończoność i nic nie chciało ich ruszyć…
Historia, która przez wzloty i upadki, góry i doliny… zaprowadziła mnie do tego, co najważniejsze…
Przez lata cierpienia, związanego z ciałem, przez zmaganie się ciężarem i niskim poczuciem własnej wartości, do… odkrywania miłości.
To największa historia mojego życia, która zaprowadziła mnie, do czucia samej SIEBIE.
Dzisiaj jest dla mnie OGROMNYM ZASOBEM, z którego czerpię, pracując z kobietami. To moje doświadczenie, które znam sobą, stało się dla mnie bogactwem i możliwością zrozumienia tych osób, które być może przechodzą podobną drogę i też nie wiedzą, jak ja wtedy, co jeszcze mają zrobić, by w końcu dogadać się z własnym ciałem…
NADWAGA jako dziecko.
Dokładnie pamiętam tamten bilans.
Higienistka szkolna cyklicznie zapraszała najgrubsze dzieci z klasy na ważenie. Ja byłam jednym z nich. Z tej nielicznej grupki 2-3 osób.
Pamiętam, jak mnie tam zapraszała, a ja za każdym razem płakałam. Tak mocno płakałam, że nie mogłam się uspokoić…
Już nawet nie pamietam co mówiła.
Pamietam tylko, że był to dla mnie prawdziwy koszmar za każdym razem.
I pamiętam ten jeden raz, kiedy postanowiłam sobie być „silna”…, że nie bede płakać tym razem, że bede „dzielna”…
Że po prostu tam wejdę, zważy mnie i wyjdę. Z uśmiechem na ustach. I tak zrobiłam. Wyłączyłam emocje. Wyłączyłam uczucia. Wyłączyłam wkurw, że oba baba znowu mnie waży i wyłączyłam strach… że znowu powie że jestem gruba.
Pamiętam ten jeden bilans, na którym okazało się, że ważę ponad 91 kg.
Będąc w 6 klasie podstawówki.
I pamiętam ten moment, kiedy niedługo później zaczęłam się odchudzać…
Odchudzać, żeby w końcu być „normalna” i „lubiana”.
Zaczęło się od myśli.
Zaczęło się od przekonania…
Od wiary w to, że nie jestem DOŚĆ…
Że nie jestem dość dobra, dość ciekawa, dość ładna, dość atrakcyjna, dość warta… żeby mnie lubić, żeby mnie kochać, żeby mnie szanować.
Nie godna.
Zaczęło się od ogromnego wewnętrznego braku…
Który świat mi pokazywał, którymi uzewnętrzniał.
Zaczęło się od chęci obrony przed wszystkimi i wszystkim.
Od przekonania że świat jest niebezpieczny, odrzucający, niekarmiący…
A więc na siłę postanowiłam wtedy zmienić się sama. Próbując się dostosować do ideałów. Próbując zasłużyć na bycie fajną. Próbując karmić wewnętrzny brak – opinią obcych ludzi. Ich uznaniem, albo brakiem uznania.
Próbowałam naprawić moje nieszczęśliwe życie, zmianą wyglądu. Wierząc, że jeśli to naprawię, wszystko inne samo ułoży się idealnie. A moje życie będzie szczęśliwe. Jak na filmach o szczęśliwych, szczupłych babkach…
Ile w tym wszystkim było prób dopasowania. Ile udowadniania. Ile udawania…
Ile wołania o uwagę rodziców…
Ile projekcji na innych.
Ile głodnego ego…
A życie powiedziało STOP.
Nie pozwolę Ci…
I mnie zrzucało z moich wygranych.
I zaprowadziło do przyczyny i zmusiło do spotkania z największymi bólami…
Zmusiło do popatrzenia do środka, zamiast na zewnątrz.
Myśląc o tym dzisiaj, chciałabym przytulić tamtą jeszcze wtedy – dziewczynkę. Szukająca na zewnątrz… bezpieczeństwa i kilku innych rzeczy.
Ale patrząc na nią dzisiaj, jestem duma kim się stała. I z jakimi rzeczami sobie poradziła.
I że z trudów wyciągnęła swoje zasoby… i moc. 💛
Zasoby, które są już MOJE.
I zostaną moje.
Odchudzanie, odchudzanie…
i sidła ANOREKSJI.
Anaoreksja
Jadłowstręt psychiczny
Tutaj też byłam.
Właściwie niewiele pamiętam z tamtego okresu. Ale pamiętam, że bardzo dużo wypadło mi włosów, miałam ich dosłownie garstkę na głowie i straciłam miesiączkę na kilka dobrych lat… o problemach hormonalnych jeszcze kiedyś napiszę.
Kiedy myślę o tamtym czasie, to widzę szarość. Jakby wyjęty ze świadomości czas. Jakbym zniknęła… była gdzieś na granicy życia i śmierci. W przestrzeni pomiędzy.
Tak to czuję dzisiaj, kiedy o tym myślę… ale minęło już wiele lat.
Anoreksja systemowo, to takie podświadome: chcę zniknąć.
Nie chcę tutaj być… nie chcę być już problemem… dla Ciebie (mamo, tato, inny bliski człowieku).
Zrobię miejsce komuś innemu.
Zniknę…
To poważne zaburzenie, którego podłoże nie leży w jedzeniu, ale właśnie w psychice i emocjach.
Tam należy zacząć.
Jeśli choruje dziecko- należy pójść na terapię rodzinną, bo to nigdy nie jest problem tylko tego dziecka.
A zazwyczaj temat całego systemu rodzinnego.
To był smutny czas.
A to nie jest moje najgorsze zdjęcie… ale nie miałabym odwagi wrzucać tutaj tych jeszcze… hm, mroczniejszych.
Tych, gdzie odstawały mi na wystających kościach rajstopy.
Tych, gdzie nie mam właściwie włosów na głowie.
Tych, gdzie mam zapadniętą od chudości twarz, gdzie nie mam nawet swoich „dołeczków”.
To był na prawdę smutny czas.
Znikałam.
Psychicznie i fizycznie.
Właściwie nie mam pojęcia czemu i po co robiłam sobie wtedy zdjęcia… być może gdzieś podświadomie wiedziałam, że dojdę do tego momentu, w którym podzielę się z Tobą całą tą historią.
Trudną, ale piękną.
To był czas, kiedy zanikła mi miesiączka.
Na kilka długich lat, zanim potem przewróciłam ją naturalnie… sama.
I też czas pierwszych, trudnych i traumatycznych wizyt u ginekologa.
Długo można by było pisać, co dzieje się w głowie młodej osoby, która każdego dnia je coraz mniej.
I która, któregoś dnia orientuje się, że to odbicie w lustrze to całkowicie obca osoba.
I jakoś dziwnie chuda.
Pamietam ten dzień, kiedy patrząc w lustro, pomyślałam: „Wow, Ola co ty ze sobą zrobiłaś.”
Dziękuję samej sobie.
I jakiejś mojej większej świadomości…
I pewnie i Bożej dłoni, że mnie stamtąd zabrała.
Że miałam na tyle siły w sobie, by stamtąd wyjść.
I wyszłam.
Etap FIT stylu życia, siłowni, jedzenia „bardzo zdrowo”, dieta niskowęglowodanowa…
Pamiętam, jak kiedyś po osiągnięciu mojego wymarzonego celu 60 kg, schudnięciu 30 kg, wyjściu z anoreksji, zbudowaniu ciała i byciu „fit”poczułam pustkę.
Nic tam nie było.
Stanęłam na wadze, zobaczyłam wymarzoną wagę, podobało mi się obicie w lustrze… ale…
Pamiętam jak pomyślałam sobie wtedy: „I co ja teraz bede robić? Co będzie moim celem, moim sensem?”
Poczułam nicość. Jakbym nagle zgubiła sprzed oczu całą tą drogę… jakby to wcale nie o to chodziło.
Mimo, że cieszyłam się osiągniętemu celem, nie potrafiłam w tym żyć…
A kiedy kilka lat później znalazłam się w miejscu, gdzie znowu „musiałam” się odchudzać, znowu mój cel był obecny.
Znowu kręciłam się w kółko.
Znowu miałam za czym gonić.
A właściwie mój umysł miał za czym gonić. Bo to on potrzebuje tego ciągłego gonienia za czymś.
Dzisiaj, myśląc o tym, uśmiecham się do siebie. Z pewną tęsknotą. Za tamtą radosną i wysportowaną dziewczyną, która na chwile ułożyła sobie życie według swoich wyobrażeń i marzeń.
Mówię na chwilę, bo nie trwało to długo.
Niedługo potem życie zwaliło mi na głowę kilka trudnych spraw.
A moje życie wypadło mi z rąk.
A ja zaczęłam tyć.
Wtedy też zmusiło mnie jakby do popatrzenia o wiele głębiej niż tylko na ciało.
Niż tylko na pogoń za idealną sylwetką.
WEGANIZM i początki pracy ze sobą.
Następny był weganizm.
Po kilku latach mocno niskowęglowodanowej diety, dużej ilości ćwiczeń, przeszłam na wysokowęglowodanowy weganizm.
Pamiętam ten dzień, kiedy naoglądałam się kilku filmów na temat masowej hodowli zwierząt na mięso, nabiał, czy jaja.
Filmy z rzeźni. Do tej pory dokładnie pamiętam ryk krowy na jednym z filmów.
Następnego dnia przeszłam na weganizm.
Z dnia na dzień.
Moja wrażliwość i współczucie nie pozwoliły mi inaczej…
Odkryłam wtedy całkowicie inny świat jedzenia wysoko węglowodanowego.
Ludzi, którzy opowiadali, że jedząc w ten sposób pozbyli się chorób i wyleczyli ciało. Ludzi, którzy mówili, że to jedyny i najlepszy pomysł na jedzenie.
Zachłysnęłam się tym. Po prostu wierząc w słowa różnych osób w internecie. I rzucając nagle na jedzenie bardzo dużych ilości węglowodanów. Wydawało mi się, że to jedyna słuszna prawda. Dobry, „święty” i szlachetny wybór.
Niestety moje przejście na taką dietę połączyło się z pogorszeniem mojego samopoczucia- cześciej byłam zmęczona, mniej mi się chciało ćwiczyć. Łączyło się to także z powiększeniem mojej insulinooporności.
I połączyło się z tyciem.
Ale nie zauważyłam tego na początku.
Dopiero, kiedy waga wykazała + 10 kg, czy 15 kg zauważyłam, że coś jest nie tak…
I wtedy zaczęło się skakanie – raz na dietę niskowęglowodanową, na której chudłam, a potem powroty na weganizm, bo w to uwierzyłam i nie chciałam krzywdzić zwierząt…
I tak sobie skakałam, aż trafiłam na dietę wegańską surową…
Przejście wtedy na weganizm to był dla mnie taki czas, kiedy mocno zaczął się mój rozwój duchowy.
Trafiłam wtedy na książkę „Rozmowy z Bogiem” Neala Donalda Walsha, która niesamowicie mocno na mnie wpłynęła… i była moim przebudzeniem.
Pamiętam swoje długie spacery po parku i rozmyślenia na temat duchowości, kościoła (do którego wcześniej namiętnie uczęszczałam), Boga, czy tego, że wszyscy mamy w sobie moc twórczą…
I jeszcze innych rozkmin.
To był rozwijający i głęboki czas kontemplacji…
Który potem zaowocował.
Trauma za traumą i kolejne TYCIE.
To, co było trudne w naszym życiu, może stać się naszym zasobem, a nie ciężarem.
Dlatego, że tam byliśmy. Dlatego, że to przeszliśmy. Dlatego, że znamy to sobą i swoim ciałem.
Zasób, to jest coś takiego, co mamy już za sobą – przepracowane, przerobione, przeżyte, dożyte…
I wtedy możemy z tego dawać i możemy się tym dzielić.
Gdyby nie cała ta moja droga, gdyby nie cała ta moja historia – nie miałabym pojęcia „z czym się je” nadwagę, czy zaburzenia odżywiania.
Nie miałabym pojęcia co dzieje się w głowie osoby, która permanentnie cierpi i jest w ciągłym bólu z tego (i innych) powodu.
Ten czas, w tamtym okresie mojego życia był pasmem wielu trudów.
Nie chce się o nich tutaj rozwodzić bo nie o tym jest ten profil.
Wiele z nas doświadcza trudnych rzeczy.
I jakoś musimy sobie z tym radzić…
Chciałabym Ci przypomnieć, byś zawsze w tych miejscach szukała pomocy. Byś nie traciła nadziei. Bo nawet z tych najgorszych miejsc można wyjść. Można je w sobie przetransformować i wyciągnąć z nich zasób.
Surowa dieta, posty, głodówki.
Uwielbiałam surową dietę.
To był taki czas, kiedy poznałam mnóstwo wspaniałych ludzi. Jeździłam na festiwale, kulka razy się zakochałam i spotykałam z osobami, które też jadły na surowo.
Byłam całkowicie oddana temu stylowi jedzenia i życia.
Robiłam posty sokowe.
Które wspominam z ogromnym uśmiechem na twarzy. Były niesamowitą i przepiękną podróżą w głąb siebie.
Mój 100 dniowy post sokowy, który okazał się takim niesamowitym odkryciem samej siebie… 💛
Czas surowej diety i postów, to było takie miejsce gdzie bardzo odbudowałam swoją zmęczoną i zszarganą psychikę. Czas takiej rekonwalescencji emocjonalnej, ale też czas ogromnego poszerzania świadomości. Kiedy tak wiele nauczyłam się o sobie i o świecie. W czasie mojego 100 dniowego postu sokowego, zaczęłam też chodzić na ustawienia, które okazały się dla mnie niesamowitym, głębokim narzędziem do zrozumienia tak wielu tematów.
Wtedy też napisałam i wydałam moją pierwszą książkę.
Dlaczego więc nie zostałam na takim jedzeniu?
Nie wiem.
Po prostu przestałam to czuć. Jakoś po 4 latach zaczęło mi czegoś brakować. I pomimo rożnych postów i wyrzeczeń, wciąż nie wyglądałam i nie czułam się tak, jak bym chciała.
Szukałam więc dalej.
Szłam więc dalej.
Czy jeszcze kiedyś wrócę do takiego jedzenia?
Nie mam pojęcia. Być może…
A być może nie.
Osobiście uważam, że te różne diety, których doświadczamy, też są etapami poszerzania świadomości. Etapami rozwoju.
I tak jak wtedy jedynym słusznym wyborem wydawały mi się głównie owoce, tak kilka lat wcześniej coś zupełnie innego, a kilka lat później znowu coś innego, co akurat na tym etapie mojego życia pasowało do mnie lepiej…
Dziękuję więc za tamten czas. I myśle o nim ze wzruszeniem i pewną tęsknota. Dziecięcej radości. Zgromadzeń dzieci ptaków. Kolorowych festiwali…
Ale też wiem, że zostanie tam byłoby wyrzeczeniem się dalszego rozwoju, do którego mnie ciągnęło… 🙂
Lubiłam surową dietę.
Cieszyłam się nią. Wierzyłam w nią.
Szczególnie dobrze wspominam posty sokowe.
Bardzo były dla mnie pięknym doświadczeniem – i to właśnie z postu sokowego jest zdjęcie na 1 slajdzie.
(A zdjęcie nr 2 z jedzenia owoców i warzyw, po prostu w całości. Wcale nie wyglądałam wtedy dobrze…)
Tylko dla mnie osobiście ta dieta nie służyła na dłuższa metę. Nie dała mi pełni zdrowia. Ani pełni dobrego samopoczucia.
Być może robiłam coś źle.
A być może nie…
Osobiście dzisiaj uważam że dieta surowa, czy wegańska jest rodzajem postu. Wielkiego i pięknego doświadczenia, które może być narzędziem do poszerzania świadomości, ale nie uważam by była idealną dietą. Szczególnie dla osób, które kiedykolwiek miały zaburzenia odżywiania.
Dla mnie te posty były rekonwalescencją zmęczonej głowy. Potarganego serca.
Ale nikomu ich nie polecam.
Mnie tak poprowadziła droga… i jestem wdzięczna za te doświadczenia.
Bardzo dużo mi pokazały.
A potem zaprowadziły DALEJ…
Do głębokiej pracy nad sobą na ustawieniach systemowych. Bo to właśnie na poście sokowym, pierwszy raz na nie trafiłam, choć nie miałam pojęcia gdzie jestem…
I to był początek dużych zmian mentalnych.
Jedyne, czego żałuje to długiej Głodówki na wodzie, która przyniosła ogromny efekt jojo, którego nie mogłam ruszyć przez kilka lat…
100 kg
A potem było już tylko gorzej.
100 kg żywej wagi.
Pamiętam ten dzień kiedy stanęłam na wagę i się przeraziłam.
Wszystko mnie bolało. I ciało i dusza. Bolało mnie całe moje jestestwo że to wszystko muszę przeżywać… ileż można? Ile jeszcze muszę znieść?
Właściwie nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić.
Ale musiałam.
Nie mogłam zostać w tamtym miejscu.
I po raz kolejny musiałam wygrzebać samą siebie z dna.
Bo tak, to było moje osobiste dno.
Kolejne.
Zalana. Smutna. Sama.
Życie zaprowadziło mnie do początku. Któregoś dnia stanęłam na wadze i zobaczyłam 100 kg. Ciężka, smutna, napuchnięta w beznadziei i depresji. Wszystko, co przeszłam wydawało się nie mieć sensu. Tyle prób, tyle wysiłków na marne… Wszystko po to, żeby znów spaść na samo dno.
Czas intensywnej pracy ze sobą.
To czas intensywnego zaglądania w siebie. Patrzenia z szerszej perspektywy na to wszystko, co się wydarzyło. Kim jestem, a kim nie jestem? Co czuję, a czego nie czuję? To też czas wychodzenia z pozycji ofiary, skrzywdzonego dziecka i czas brania odpowiedzialności za samą siebie… Czas wychodzenia do prawdziwej dorosłości.
Kilogramy w dół.
Takie to było. Dzisiaj jest dzisiaj. Dzisiaj możemy brać to co mamy i robić z tym najlepsze, co możemy. W uważności. W słuchaniu samej siebie. W czuciu.
Pierwsze kilogramy w dół. Potem następne. Im bardziej byłam bliżej siebie i im mocniej pozwalałam sobie czuć.